Gdy się obudziłam, pielęgniarka stała nade mną. Chwilę pogadałam o moich wadach i wyszłam. Marcel przywitał mnie.
-Co masz?-spytał. Wyjęłam z kieszeni małe pudełeczko.
-Środki uspokajające. Podobno mają pomóc przy widoku krwi. Mam też chodzić na jakieś terapie. Widziałeś może Cometę?
-Nie. Od razu zabrałem Cię do szkoły.
*** Trochę później ***
-No i gdzie ona jest?-mruknęłam. Po chwili usłyszałam dzikie rżenie konia-Cometa!
Pobiegłam w stronę lasu. Po chwili zobaczyłam przerażającą scenę... Dwa wilki, szary i czarny, przeraźliwie warczały na wierzgającą Cometę. Zastygłam. Nie mogłam się ruszyć, moje mięśnie całkiem się spięły. Patrzyłam tylko, jak ich kły rozrywają klacz, a potem ją zjadają. Gdy odeszły, padłam na kolana i schowałam twarz w dłoniach. Łzy płynęły rzęsiście po moich policzkach. Były słone i gorące. Szybko wyjęłam z kieszeni pudełko z lekami i łyknęłam parę tabletek. Wiedziałam, że to nie pomoże, ale musiałam spróbować. Po kilku minutach przyszedł Marcel.
Marcel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz