poniedziałek, 3 lutego 2014

Od Katie cd Marcela

-Nie?-spytałam. Chwilę jeszcze jechaliśmy kłusem, po czym przycisnęłam łydki do boków klaczy, a ta popędziła przed siebie pełnym galopem-I co nadal, nie jest strasznie?
-Zatrzymaj ją!-krzyknął przerażony. Ja w jednej chwili, zatrzymałam Cometę, na co ona, stanęła dęba i parsknęła, jak zwykle była to robić. Marcel zszedł z klaczy i popatrzył się na mnie wymownie.
-No co? Nie było źle, nie?-spytałam uśmiechnięta.
-Ty jeszcze się pytasz? O mało co nie zginąłem!
-Nie żartuj. Pokazać Ci jak, naprawdę, się jeździ?-nie czekając na odpowiedź, popędziłam Cometę, na co ta, popędziła cwałem. Wiatr muskał mi policzki, a rozwiane włosy, latały na wszystkie strony. Nagle klacz, gwałtownie zatrzymała i panicznie zarżała. Zaczęła wierzgać, a że nie miałam siodła i uzdy, jedynie skórzany kantar, próbowałam ją uspokoić, ale ona uparcie wierzgała kopytami. Po chwili z krzaków, wypadły dwa kojoty. Jeden z nich w zębach trzymał martwego, zakrwawionego królika. Od razu, na widok krwi, zrobiło mi się niedobrze. Nie znosiłam krwi, mięsa, igieł i jeszcze wielu innych rzeczy. Jeden z kojotów zawarczał, a z jego pyska leciała różowa piana. Zapewne miał wściekliznę, a przed chwilą jadł królika. Po chwili osunęłam się z Comety i upadłam, a ona gdzieś pobiegła. Kojoty zostawiły zwierzę i uciekły w krzaki. Mi jednak oczy się zamknęły i nie pamiętałam nic...



Marcel? (Sorry. Brak weny.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz