środa, 19 lutego 2014

Od Leilene do Mirona i Freda


Wyszłam po północy z akademii. Poszłam do miejsca, gdzie stare drzewo przewróciło się i zniszczyło kamery. Obok było drugie. Wlazłam na drzewo, blisko bramy i przeszłam z gałęzi na gałąź, tak że znalazłam się na drzewie za bramą. Zsunęłam się po pniu i pobiegłam ścieżką. Szybko dotarłam do centrum miasta. W parku weszłam na drzewo i czekałam na świt.
Z rana zeszłam z drzewa i ruszyłam do pierwszego sklepu na swojej liście - sklepu z bronią. Obejrzałam pistolety, ale nie przypadły mi do gustu. Nagle zauważyłam kilka kastetów. Dobrze wyważone. Kiedy mnie wreszcie wyrzucą z Cimmerii, muszę sobie takie kupić. Moje kastety były dość stare. Obejrzałam jeszcze sztylety i wyszłam. Później udałam się do banku. Podałam numer konta i hasło. Zgarnęłam kilka stów. Jedynym plusem złapania mnie przez policję i wysłania do akademii, było to, że miałam ileś tam kasy na utrzymanie i potrzeby od fundacji dla ,,ciężkich przypadków''. W księgarni przejrzałam książki, ale też nic nie znalazłam. Ruszyłam do jubilera i znowu nic ciekawego. Następne było schronisko. Bez słowa weszłam do właścicielki i rzuciłam jej pieniądze. Następnie udałam się do zwierząt. Nikt nie wiedział, że w niedziele wymykałam się i jako wolontariuszka pracowałam w schronisku. Przynosiłam też datki, bo nie potrzebowałam pieniędzy. Po swojej pięciogodzinnej zmianie poszłam połazić po mieście. Kupiłam wodę za resztę forsy i usiadłam na jakimś murze. Ulice były dość ciche. Był tylko jakiś nastolatek, siedzący na ławce i przyglądający się mnie. Poczułam niepokój. Ześlizgnęłam się i poszłam w kierunku bardziej zaludnionej części miasta. Nadal prześladowało mnie to uczucie... Nie! Ja mam chyba manię prześladowczą! Nikt mnie nie śledzi! Mimo to przyśpieszyłam. Młody chłopak szedł za mną. Czyżby jednak? Skręciłam i ostatnie co poczułam to ostry ból głowy, trzask, krzyki i twarz kilku osób...

Obudziłam się w szpitalu, w akademii.
-Co do ch★lery?!- krzyknęłam gwałtownie wstając
Jakieś rurki się odłączyły i maszyna zapiszczała, ogłaszając mój zgon. Zauważyłam pielęgniarkę obok. Skrzywiła się słysząc przekleństwo.
-Znaleziono cię na obrzeżach miasta, nieprzytomną. Słaby puls. Zabrano cię do szpitala. W twojej krwi wykryto narkotyk, ale nie wiemy jaki, ponieważ ważniejsza była natychmiastowa operacja. Cudem przeżyłaś. - oznajmiła
-Kto mnie znalazł? - spytałam już w pełni przytomna i świadoma rwącego bólu w głowie
-Osoby z akademii. Wyszli za zgodą nauczyciela, z opiekunem w przeciwieństwie do ciebie - podkreśliła ostatnie słowa - Ważniejsze jest jak wyszłaś i czemu byłaś naćpana.
-Udało mi się przejść nad bramą. - powiedziałam, jak gdybym nie wiedziała o kamerach - Byłam w banku, sklepie spożywczym i sklepie z bronią. Gdy skończyłam chodzenie po sklepach, przeszłam się po mieście. Był tam jakiś chłopak. Szedł ciągle za mną. Skręciłam w uliczkę, a później coś uderzyło mnie w tył głowy - opowiedziałam
-Nie brałaś narkotyków? - jakoś mi nie wierzyła
-Sport jest dla mnie wszystkim. Myśli pani, że niszczyłabym sobie kondycję tym świństwem? - skrzywiłam się - A! Między bankiem, a sklepami był jubiler!
-Po co tam poszłaś? - spytała podejrzliwie
-Zgubiłam naszyjnik. Nie ma wielkiego znaczenia, ale przyzwyczaiłam się do niego - odparłam zgodnie z prawdą
-Srebrny krzyżyk? - upewniła się
-Nie - zaprzeczyłam - Skąd taki pomysł?
-Znalazłam go w sali treningowej - wyjaśniła i pokazała wisiorek
Położyła go na stole i wyszła powiadomić ludzi, że żyję. Poderwałam się i zakręciło mi się w głowie. Zignorowałam mdłości i porwałam naszyjnik, a później otworzyłam okno. Chłodne powietrze pomogło. Dotknęłam głowy. Miałam tam bandaż. Zobaczyłam lustro. Nie wyglądałam źle. Lekko oszołomiona i blada. Nagle poczułam coś ciepłego na karku. Zaklęłam pod nosem. Rana musiała się otworzyć! Włączyłam rurkową maszynę, czyco to tam jest, podłączyłam do siebie na chwilę i zabrałam. Zaczęła szaleńczo piszczeć, a po chwili przybiegła pielęgniarka. Wskazałam na ranę.
Po kilku dniach czułam się świetnie, tylko brakowało mi ruchu. Uparcie kazali mi leżeć, co pogarszało sprawę. W nocy otworzyłam okno i wyszłam na dwór. Przeszłam chwiejnie kilka kroków. Mimo, że zakręciło mi się w głowie szłam dalej. Walić mdłości. Zdeterminowanie szłam, aż poczułam, że w mięśnie wstępuje dawna siła. Poruszałam się już szybciej. Nagle usłyszałam kroki, ale nie zdążyłam nic zrobić, bo nie wytrzymałam i zwymiotowałam.
-No proszę - usłyszałam - Podobno ktoś cię nieźle urządził
Odwróciłam się. Stał tam Mirion i jego kumpel, Franek? Nie jestem pewna..
-Może jestem osłabiona, ale nadal jestem w stanie cię pokonać - warknęłam
Prawie bez trudu powalił mnie na ziemię.
-I co? - zadrwił
Zacisnęłam zęby i wstałam.
-Przywal mi - rozkazałam
-Co? - zakrztusił się
-Oboje mi przywalcie - warknęłam
Niepewnie mnie uderzyli w ramię.
-Mocniej. W brzuch - rozkazałam
-Ale po co?! - zdenerwował się Franek, czy jak mu tam
-Chce zobaczyć w jakiej jestem kondycji. Dawaj Franek - zaryzykowałam ,,Frankiem''
Mirion parsknął śmiechem. Czyli nie Franek...
-Frank? Ferdynard? Fredzio? - zgadywałam
Mirion prawie się opluł.
-Fred - wydusił
-Aaaa - mruknęłam - Oups...
-Tiaaa... Ups.. - syknął Fred
-To jak? Przywalicie mi, czy mam was sprowokować? - jęknęłam
Byłam chyba nadal naćpana, skoro tak gadałam. Żałować będę później.
-Może lepiej ją odprowadzimy? - zaproponował Fred
Podeszłam do niego i z całej siły przywaliłam mu w twarz.
-Ostrzegałam - syknęłam
-Au? - powiedział Fred
-Sr★ł ! - warknęłam - Przywal mi!
Mimo moich protestów podnieśli mnie i dociągnęli do szpitalnej części. Pod koniec wyrwałam się, ale mnie doścignęli. Potrzebuję treningu, bo znacznie osłabłam.
Mirion? Fred?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz