Puściłem nadgarstek dziewczyny.
- No dobra, ale szybko - rzuciłem przez ramię.
- Ach, dziękuję za pozwolenie - wymamrotała i zostawiła mnie przed otwartymi drzwiami jej pokoju.
Trochę niepewnie wślizgnąłem się do środka i przysiadłem na krawędzi jednego z łóżek. Pomieszczenie wyłożone było miękkim, różowym dywanem, szafy z cienkimi zdobieniami pomalowane na biało zastawiały ściany, a każde z łóżek przykrywała różowa narzuta. I jeszcze ta różowa, włochata tapeta...
Zasłoniłem ręką usta i aż zakrztusiłem się przez mój chichot.
Trochę trudno uwierzyć, że w ładnym, schludnym i różowym pokoju mieszkają zabójcy mojego psa.
Zastanowiłem się chwilę. No właśnie, a gdzie są pumy?
Cassidy wylazła z łazienki skacząc na jednej nodze, aby wcisnąć skarpetkę na drugą.
W moich oczach dało się dojrzeć błyski rozbawienia. No i proszę. Ona wcale nie jest aż tak nienormalna jak mogło się wydawać.
- Co cię tak bawi? - warknęła.
No to może jednak jest. Trochę.
Zerwałem się na równe nogi i jęknąłem cicho. Zostawiłem Arcanę i Adamantisa samych, w pokoju. S a m y c h.
- Idę! Przyjdź zaraz - wypadłem z pokoju i popędziłem przez kręte korytarze do sypialni męskich.
Gdy tylko otworzyłem drzwi na oścież, z mojej klatki piersiowej dobył się kolejny (tym razem głośniejszy) jęk.
Adamantis siedział na łóżku i szczeknął grubo na powitanie.
Arcana tarzała się na podłodze w stosie rozgryzionych poduszek. Puch był wszędzie.
Moja kołdra leżała na parapecie, a prześcieradło wisiało na lampie.
Cały pokój był zmasakrowany.
W wejściu stanęła Cassidy i kiedy tylko ujrzała mój "porządek" parsknęła śmiechem.
- Co tu się stało? - Zapytała z rozbawieniem.
- Adamantis leżał dwa dni w bezruchu. - Odpowiedziałem z rezygnacją. - To właśnie się stało.
Dziewczyna zaśmiała się po czym podeszła do rottweilera i dokładnie obejrzała mu ranę. Była niemal zasklepiona, pozostały tylko dwie dość spore blizny. Uśmiechnąłem się do siebie. Więc jednak nic strasznego się nie stało.
Nagle, usłyszałem puknięcie do drzwi.
Odwróciłem się, zastanawiając się kto to może być.
- Dzień dobry - powitała nas krępa kobieta w średnim wieku. - Pani Velverede wzywa się. Sebastian, tak?
Uchyliła okulary po czym zaczęła coś notować w zeszycie.
- Mhm... - potaknąłem.
A więc jednak konsekwencje... Ciekawe co tym razem zrobią. Wywalą mnie stąd, oddadzą policji czy do zakładu karno-opiekuńczego?
Westchnąłem z rezygnacją i nie patrząc na zdumioną Cassidy powlokłem się za kobietą.
Cass?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz