- Tak? - Spytałem drwiąco.
Cassidy przez sekundę czy dwie wpatrywała się we mnie dzikim zrokiem. Przyjąłem to ze stoickim spokojem i obojętnością.
Nagle, usłyszała ryk swojego kociaka.
Devil leżał na ziemi, a Adamantis przygniatał go swoim ciałem. Zawarczał niczym monster truck i wgryzł się w szyję pumy.
Rozcharatał trochę jego skórę po czym gwizdnąłem cicho. Pies podbiegł do mnie, zanim czarny kot zdąrzył wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę.
- Jego, też nikt nie pokona. Żegnaj, droga Cassidy.
Cień uśmiechu przeszedł przez moją twarz, gdy się odwracałem.
Zrobiłam kilka kroków.
- Do zobaczenia na lekcjach - wymamrotałem z szerszym uśmiechem i odszedłem w las.
~~Wieczór~~
W moim pokoju panowała cisza. Nikogo tu nie było; moi współlokatorowie poszli objadać się na stołówce. Ja zwinąłem tylko stamtąd kilka owoców i wróciłem do mojego pomieszczenia.
Kiedy skończyłem ponowne opatrywanie i przemywanie ran Arcany (pozostałości po bitwie Adamantisa były na tyle płytkie, że nie trzeba było robić z nimi wiele) usłyszałem pukanie do drzwi.
Otworzyłem drzwi dalej wycierając w ręcznik zakrwawione ręce.
W półmroku zauważyłem sylwetkę dziewczyny.
Cassidy?
- Właź - mruknąłem. Weszła do mojego pokoju, a ja zatrzasnąłem drzwi.
- Czego chcesz? - zapytałem kontynuując czynność wycierania się z czerwonej cieczy.
Cassidy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz